Pory roku mijają, sezony się kończą, przychodzi taki czas, że uśpione drzewa budzą się do życia pobudzone pierwszymi mocniejszymi promieniami słońca. Gdzieniegdzie leży jeszcze śnieg, a już pierwsze kiełki przebijają się przez niego i wystają nieśmiało niepewne, czy jakiś nagły przymrozek nie zabije ich w mgnieniu oka. Potem następuje spokojny czas lata, kiedy rośliny boją się już tylko braku wody, ale to w dużych lasach zdarza się rzadko, no przynajmniej jeśli roślina jest sprytna i wie gdzie się wysiać. Te mądre zawsze znajdują wilgotne miejsce, gdzie nigdy nie jest sucho i nigdy nie są spragnione. Później przychodzi ponura jesień, prawie wszystko w lesie co żyje i co jest małe, albo trochę większe szykuje się do snu, czy jaki tam jeszcze ma patent na przetrwanie. Niektórzy śpią, niektórzy gubią liście, inni zagrzebują się w norkach, jeszcze inni w kokonach, prawie każdy w lesie jakoś sobie tam radzi, a w razie potrzeby zawsze może liczyć na pomoc innych. Niestety, ale cały ten cykl jest tylko marzeniem dla motyla. Jak kolorowy motocyklista na autostradzie, motyl żyje szybko, ale krótko, o czym niestety żuk jakoś zapomniał, albo w sumie nie zapomniał, tylko nie chciał pamiętać.     Żuk nie wychodził ze szpitala od dwóch dni. Siedział przy łóżku ukochanej, a ona marniała w oczach. Kolory jej zwiewnych sukienek jakby przyblakły, a i zwiewne w zasadzie już przestały być. Motylica ufnie patrzyła na niego, a on płakał i płakał, starając się to przed nią ukryć, ale nie wychodziło, bo sam wyglądał okropnie - zapuchnięty, zasmarkany i zarośnięty. Chwilami próbował rozpaczliwie gonić czas, chwilami przywoływał te wszystkie 7 szczęśliwych dni, które spędzili razem intensywnie (to wcale nie jest śmieszne - dla robali to całkiem sporo czasu) i z radością. Jego myśli goniły się, potem potykały i gubiły, plątały, tak, że w głowie miał w zasadzie mętlik. Im dłużej tam siedział i im było gorzej, tym dobitniej uświadamiał sobie ile czasu stracił na rzeczy nie istotne, ile rzeczy bezpowrotnie przeminęło w jego życiu i że ta ostatnia, najważniejsza, także zaraz przeminie, a on nie będzie mógł już nigdy patrzeć na swoją ukochaną. “Kiedy ktoś ma 1000 par oczu jak ja, i patrzy na cierpienie bliskiej osoby, to boli go to o wiele bardziej” myślał naiwnie żuk. Było już na prawdę źle, i z nią i z nim. Cierpieli razem, ale on czuł teraz gniew i bunt. Chciał widzieć tylko ją, każda inna rzecz była zbędna, każdy inny obraz przeszkadzał i żuk bał się, że jej wizerunek zatrze się w jego pamięci, że zginie gdzieś w otchłani wszystkich tych bezsensownych i niepotrzebnych rzeczy, które widzi się każdego dnia i choćby to były dobre rzeczy, to jednak nikt nie zrozumie tego jak bardzo żuk ich w tym momencie nienawidził. A potem był już tylko ledwie słyszalny szept, którego nawet ja nie zrozumiałem, rozumieli go tylko oni, oni, którzy szeptali do siebie po raz ostatni, a potem było już tylko cicho. On ostatni raz spojrzał na nią cichą i spokojną. Nie wiem co było dalej, pamiętam jeszcze tylko, ponury dźwięk, cichy stukot, jakby dzwonienie koralików spadających na posadzkę. Wyglądały jak nasiona granatu rozsypujące się po sali. Toczyły się, wirowały, co raz więcej i więcej. Było ich 1000 par. “teraz będę Cię już widział zawsze” myślał naiwnie żuk.