Słoneczko od rana. Jak już pisałem, nocowaliśmy na miejscu zagospodarowanym dla turystów. Było WC, było mnóstwo ławeczek, mapka etc. W ogoóe tutaj, kiedy przygotowują jakąś trasę dla turystów to jest full wypas. U nas tez bywa fajnie : wiatka, ławeczka, czy oznaczony szlak. Ale tutaj mamy w szczerym polu, w górach kibel z baterią słoneczną na dachu, w środku wszystko ma fotokomórkę. Dookoła barierki, wybetonowany punkt widokowy, zdjęcia, mapy etc. Dziś widzieliśmy też takie 2 wielkie obrotowe divajsy, które pokazują co to za góra i ile ma metrów wysokości. To chyba tylko na zdjęciach będę mógł pokazać. Niesamowite. Obok nas zaparkowała skoda. Myśleliśmy z początku, że to Norwedzy i się cieszyliśmy, że to pierwsi Norwedzy bez przyczepy I na dziko jak my. Rano okazało się, że to Czesi, którzy tez myśleli, że jesteśmy Norwegami. Pogadaliśmy sobie serdecznie (my po polsku, oni po czesku) i było zabawnie. W ogóle sporo tu Czechów. Ruszamy dalej trasa numer 55. Dolina Leirdallen. Pniemy się do góry. Słonko piękne, Asia nawet się posmarowała kremem. Dogania nas 4ka Niemców też z sakwami. Postój koło schroniska Jotunheimen fiellstue. Potem koło schroniska Krossbu (albo sognefiellshytta). Pogoda zaczyna się psuć. Jedziemy dalej. Krajobraz już naprawdę alpejski. Same skały, dużo śniegu. Widać też lodowiec Smorstabbreen. Pierwszy raz w życiu widzieliśmy lodowiec! Wreszcie dojeżdżamy na najwyższy punkt tego dnia i najwyższy na jaki wjechaliśmy na kołach : 1434m. Zdjęcia zdjęcia i zaczynamy zjeżdżać. Ubrani jesteśmy już od dłuższego czasu we wszystkie ciepłe rzeczy (no ja mam krótkie spodenki). Kominiarki, rękawice zimowe, kaski, kurtki bluzy etc. Wieje i zimno i pochmurno. Koło zwałów śniegu zdjęcia. Zjazd szybki, rekord 71 km/h (w matizie to by było 80 łał). Po obu stronach szosy tyczki, dzięki którym w zimie wiadomo w ogóle gdzie jest droga. Posępne te tyczki. im niżej, tym więcej roślinek. Dalej droga 55. Najszybszy i najdłuższy zjazd ever. Pół godziny nonstop 50, 60 kmh. Felga parzy. Dojeżdżamy do Skjolden. Tablica, że Wittgenstein tu mieszkał sobie i pisał. Widzimy fiord Lustrafiorden, skręcamy na Urnes w wąską szosę. Tunel. Nieoświetlony. Asia panikuje. Musimy zawracać, bo za ciemno. Wyjmujemy wszystkie latarki czołówki, etc. Wjeżdżamy drugi raz. Straszno. Goła skała od środka, prawdziwe wnętrze góry. Ściany nie są gładkie jak beton, ale surowe i krzywe jak skały na zewnątrz. Za nami nagle samochód. Miga do nas długimi, rozumiemy, że chce nam pomóc. Toczy się za nami cierpliwie całą drogę i oświetla to co przed nami. Przy wyjeździe pokazuję mu kciuk. Pada. Rozbijamy się niedaleko za tunelem. Jemy górę makaronu z soją i fasolką. Pycha. Trip : 62.68, time : 4:32, avg : 13.81.